„Jestem taką osobą, która gdy napotyka trudność, to myśli, jak ją pokonać, rozwiązać. Nigdy nie odpuszczam” – podkreśla Jolanta Kramarz. Tę niezwykłą siłę miała w sobie już od dziecka, gdy jako 8-miesięczne dziecko musiała przejść pierwszy zabieg oczu. „Wtedy w szpitalu zostałam sama. I myślę, że już od początku nauczyłam się sobie dawać wsparcie”.
Wychowała się w Andrychowie, malowniczej miejscowości na południu Polski. To, co szczególnie pamięta z dzieciństwa, to relacja z młodszą o rok siostrą, z którą były prawie jak bliźniaczki.
- Wtedy nawet podobało mi się jak widzę, bo często widziałam tęczę i było to dla mnie atrakcyjne. Dopiero jak miałam około 7 lat, to zaczęło do mnie docierać, że widzę słabiej niż inni – opowiada.
Wtedy też nadszedł czas, by iść do szkoły. Ze względu na kolejną operację oczu oraz żeby być z siostrą w jednej klasie, rodzice zawnioskowali o odroczenie o rok rozpoczęcia edukacji Jolanty.
- Podczas badań psychologicznych miałam testy na inteligencję, które w dużym stopniu wykorzystywały wzrok. Jak nietrudno się domyślić, testy wypadły słabo – wspomina Jolanta Kramarz.
Duch walki
Tym większe było zdziwienie nauczycielki, kiedy okazało się, że uczennica nie tylko dorównuje grupie, ale jest szczególnie uzdolniona. Lubiła się angażować, pomagać koleżankom z klasy.
- W mojej klasie rówieśnicy akceptowali mnie, ale gdy pełniłam dyżur szkolny lub chodziłam do obcych grup, to zdarzało się, że dzieci się śmiały, jak wyglądają moje oczy – wspomina.
To wcale nie sprawiło, że zamknęła się w sobie. Choć używała wielkiej lupy, chętnie czytała na głos książki na forum całej klasy.
- Miałam dużego ducha walki, jak coś mi się nie podobało, to potrafiłam wyraźnie to powiedzieć –wspomina z uśmiechem Jolanta.
W wieku 12 lat dowiedziała się, że ma zaawansowaną zaćmę. Wtedy zaczęło się poważne leczenie i seria zabiegów. Nikt jej nie uświadomił, że może stracić wzrok.
- Poprosiłam rodziców, żeby porozmawiali z lekarzami, co ze mną będzie. Ale oni wtedy nie powiedzieli mi, że kiedyś nie będę widzieć. Myślę, że wtedy sami nie dopuszczali do siebie tej myśli. A mój wzrok nieustannie się pogarszał – mówi Jolanta.
Bunt w liceum
Z nieskrywaną satysfakcją wspomina naukę jazdy na rowerze.
- Mówiłam rodzicom że nie wsiądę na rower, bo nie widzę. A oni na to: jak to! Przecież wszyscy widzą, że nie wsiądziesz na rower! I wtedy z pomocą przyszła siostra, powiedziała mi: Jola, przecież rodzice ci nie uwierzą, że nie widzisz. Wsiądź na rower, ja będę cię pilotować. No i pojechałam na tym rowerze – wyznaje Jolanta.
Siostra pilotowała ją nie tylko na rowerze, ale też w drodze do liceum i innych miejsc. Pomagały też mama oraz druga, młodsza o 6 lat siostra. Wtedy ostrość wzroku Jolanty była jeszcze niezła, ale widzenie było bardzo niestabilne, znikało. Problem polegał na tym, że pole widzenia było coraz węższe, co utrudniało omijanie przeszkód i samodzielne poruszanie się. Rówieśnicy, oprócz bliskich przyjaciółek, nie zdawali sobie sprawy ze skali problemu. Nauczyciele nie wierzyli jej że nie widzi, nie rozumieli, jak wiele zależało od światła.
- W pierwszej klasie liceum ogłosiłam bunt. Przez dwa tygodnie mówiłam pod tablicą, że jestem nieprzygotowana, bo czułam obciążenie uczeniem się w takich warunkach. Chciałam pójść do szkoły dla niewidomych. Jednak nauczyciele przekonali mnie, żebym została. Nie żałuję tego – mówi Jolanta Kramarz.
Podkreśla, jak wiele znaczy dla niej to, że mimo trudności chodziła do tradycyjnej szkoły. Dzięki temu mogła się odnaleźć w typowym środowisku, zobaczyć, jak nadąża za osobami pełnosprawnymi. Było to przygotowanie do samodzielnego życia, które miało zacząć się na studiach.
Pracodawcy w szoku
- Po egzaminach wstępnych na Katolicki Uniwersytet Lubelski nie pojawiłam się na liście przyjętych osób, to był szok – wspomina Jolanta.
Jednak i tym razem siła charakteru sprawiła, że sytuacja została opanowana. Bo kiedy pojechała to sprawdzić osobiście, okazało się, że uzyskała bardzo dobre wyniki, ale zakwalifikowano ją na indywidualny tok studiów, przez co nie było jej na ogólnej liście.
- Od początku wiedziałam, że w nowym mieście muszę się usamodzielnić – wyznaje. – Na początku prosiłam ludzi, żeby mnie prowadzili w dane miejsce, aż po dwóch tygodniach i incydencie, kiedy mało mnie nie przejechał samochód, udało się przekonać miejscowy PZN, żeby nauczyli mnie chodzić z białą laską.
Na początku było to poruszanie się po Lublinie, później zaczęła wyjeżdżać dalej.
- Już na ostatnim roku studiów zaczęłam szukać pracy w Warszawie. Używałam do tego książki telefonicznej, umawiając spotkania w miejscach, w których chciałabym pracować. Nie pisałam, że jestem niewidoma, mówiłam o tym dopiero na spotkaniu. Bywało, że potencjalni pracodawcy byli w szoku, gdy się o tym dowiadywali – wspomina Jolanta.
Warszawę poznawała sama. Widziała jeszcze wtedy szczątkowo, była w stanie poradzić sobie z mapą, ale przed sobą na ulicy i tak nie widziała drogi ani przeszkód, bo tak działa lunetowe pole widzenia. Stare miasto poznawała fragmentami, a później złożyła je sobie w głowie w całość.
- Pracowałam w wielu miejscach. Na początku w centrum leczenia odwykowego, potem w dziale telemarketingu, urzędzie pracy, na uczelni, w fundacji, która zajmowała się osobami uzależnionymi – wspomina Jolanta. – Były takie okresy, że miałam dwie prace. Dodatkowo jeszcze po godzinach pomagałam jako wolontariusz osobom z depresją i myślami samobójczymi.
Fundacja pasją
Zawsze chętnie angażowała się w działania organizacji pozarządowych. Równocześnie miała poczucie, że osoby niewidome nie mają wsparcia na samym początku dorosłego życia.
To wszystko dało duży zasób – z jednej strony własne doświadczenia, a z drugiej wiedzę wynikającą z pracy zawodowej i działalności społecznej. Zapadła decyzja o założeniu Fundacji Vis Maior. Chodziło o wykorzystanie jej własnych doświadczeń z walki o samodzielne życie, aby inni, może mniej silni z charakteru, mogli dostać wsparcie i osiągnąć to w łatwiejszy sposób.
Fundacja zajęła się więc wspieraniem aktywnego życia osób niewidomych i stwarzaniem wokół nich przyjaznego otoczenia. Jolanta przyznaje, że fundacja od początku stała się jej pasją. I tak zostało do dziś – słychać to w ożywionym głosie, kiedy Jolanta mówi o działaniach, jakie realizuje. A jest ich sporo.
Jedno z nich wyglądało tak: niedawno ludzie z całej Polski przyjechali na miesiąc do Warszawy, gdzie każdego dnia mieli zajęcia z czynności dnia codziennego, orientacji przestrzennej, urządzeń mobilnych, ze stylistą – wszystko, co jest potrzebne osobie tracącej wzrok.
- Ci ludzie wyjechali po miesiącu ostrej harówy – bo to był kamieniołom! A teraz piszą, że zaczęli lepiej funkcjonować w swoim własnym życiu. To daje taką moc! Takie rzeczy są dla mnie ważne, widzę, że to napędza ludzi w fundacji – opowiada Jolanta.
Podkreśla, że najważniejsze są dla niej projekty, które pomogą ludziom, bo wtedy jest poczucie, że praca fundacji jest sensowna.
- Z jednej strony ja wiem, dokąd dążę, ale z drugiej, jak mi braknie siły, to zawsze dobry duch pomaga. Ja bardzo te duchy cenię – wyznaje z wdzięcznością Jolanta Kramarz.
Wytaczanie dział
- Generalnie lubię się przyglądać temu, co mnie otacza – podkreśla. – Jak wychodzę rano z domu, to mimo że nie widzę, zwracam uwagę, że otaczają mnie ptaki, liście miło szeleszczą pod nogami – wyznaje.
Lubi mieć kontakt z tym, „co jest teraz”, nie zapominając o celach dalszych, czymś, co napędza do działania.
- Jak widzę, że coś może mieć dobry efekt, to dążę do tego – podkreśla. – Nawet jak długo się nie udaje, to nie odpuszczam, tylko staram się jeszcze bardziej przebić, szukam innych możliwości.
W 2011 r. Jolanta założyła też Fundację Pies Przewodnik, która szkoli psich asystentów.
- W tamtym czasie zauważyłam duży problem. Obecność psa przewodnika w różnych miejscach publicznych nie była mile widziana – opowiada Jolanta Kramarz.
Przy udziale Fundacji Helsińskiej wytoczyła proces jednemu z hipermarketów. Ostatecznie doszło do ugody, a pozytywnym skutkiem było przyspieszenie wprowadzenia do polskiego prawa przepisów o psie przewodniku.
- Są sytuacje, że inaczej się nie da. To są takie działa, które inni wytaczają w imieniu wszystkich. Musimy walczyć o nasze własne prawa – podsumowuje Jolanta.
Małymi kroczkami
Przyznaje, że mocny charakter na pewno bardzo ułatwia drogę życiową.
- Bo ja często się zastanawiam, czego bym chciała, co jest dla mnie ważne. Bardziej stawiam na wartości niż na sprawy materialne – dodaje.
Na pytanie, co jest dla niej teraz ważne, do czego dąży, odpowiada, że chciałaby, aby powstały ogólnopolskie standardy dostępności. Bo teraz w wielu miastach różnią się od siebie. Z powodu braku powtarzalności nie jest jasne, co oznaczają. W planach ma też dalsze działania edukacyjne, publikacje, warsztaty.
- Wszędzie też mówię o ścieżkach rowerowych. Dla niewidomych są one zupełnie nieoznakowane. Dlatego ja ten temat wciąż wałkuję i wszyscy wiedzą, że ja to powiem zanim jeszcze zacznę mówić. Nie zanosi się na zmiany w tej kwestii. I to jest trochę takie walenie głową w mur – ale na razie. Kiedyś to zostanie zmienione – mówi z pewnością w głosie Jolanta Kramarz.
- Chciałabym też przebić się do środowiska naukowego z porządnymi badaniami nad niepełnosprawnością, bo jestem przekonana, że te sprawy będą i powinny się coraz bardziej profesjonalizować – dodaje. – Ważny jest dla mnie ten aspekt społeczny, bo sporo ograniczeń mamy w głowach w postaci stereotypów. Chciałabym, żeby ludzie z niepełnosprawnością mieli odwagę, by działać i nie odpuszczać, żebyśmy potrafili ze sobą współpracować niezależnie od poziomu sprawności i być nawzajem na siebie otwarci. To są działania na wiele, wiele lat, ale ja małymi kroczkami będę je realizować – podsumowuje.
Autorka: Julita Kuczkowska
Jolanta Kramarz - ma 49 lat, pochodzi z Andrychowa. Edukację szkolną utrudniał słabnący wzrok. W liceum nie mogła już poruszać się samodzielnie i wykorzystywać wzroku do nauki. Rzuciła się jednak na głęboką wodę. Rozpoczęła studia 400 km od domu – psychologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po studiach zamieszkała w Warszawie, gdzie podjęła pracę w Centrum Leczenia Odwykowego. Pracowała także w kilku organizacjach pozarządowych, urzędzie pracy, na uczelni i w szkołach. Ukończyła studia podyplomowe z zakresu kształcenia integracyjnego, a także prawa dla urzędników niebędących prawnikami.
W 2002 r. założyła Fundację Vis Maior, poświęconą usamodzielnianiu osób niewidomych, którą prowadzi do dziś. W ramach programu „International Visitor Leadership” poznała amerykańskie doświadczenia w obszarze aktywizacji osób niewidomych, by później przenieść je na polski grunt. Prowadziła warsztaty i szkolenia dla firm, ćwiczenia i wykłady na uczelniach, lekcje w szkołach i zajęcia w przedszkolach w zakresie promowania aktywności osób niewidomych oraz pracy psa przewodnika. Realizowała różnego rodzaju formy wsparcia osób niewidomych. W 2008 r. „Życie Warszawy” zaliczyło ją do dam wpływających na zmiany w stolicy. W 2012 r. została laureatką plebiscytu Lady D. Obecnie jest doktorantką w Interdyscyplinarnej Szkole Doktorskiej SWPS Uniwersytetu Humanistyczno-społecznego.
Jolanta szczególnie interesuje się propagowaniem użytkowania psów przewodników. W 2011 r. powołała do życia Fundację „Pies Przewodnik”, wyspecjalizowaną w szkoleniu i przekazywaniu osobom niewidomym czworonożnych przewodników. Wpływa również na kształt prawa, dotyczącego m.in. swobody poruszania się z psami asystującymi, korzystania z dostępnych usług czy praw wyborczych, zwłaszcza nakładek na karty do głosowania.