Helena Pyz - Wyróżnienie w konkursie Człowiek bez barier 2019
Helena Pyz obejmuje i patrzy na chłopca o ciemnej skórze i czarnych włosach

U Heleny Pyz wsparcia szukają chorzy i najbiedniejsi z całej okolicy. Nawet 300 osób dziennie. „Ten ośrodek nie musiałby istnieć, gdyby wszyscy trędowaci, głodni, ubodzy znaleźli w tym świecie wystarczające warunki do normalnego, nawet ubogiego życia” – podkreśla polska lekarka, która swoje życie poświęciła podopiecznym Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w Indiach.

- Wezwano mnie. Zaczął się o ponad trzy miesiące przedwczesny poród. Mama nie wiedziała, że nosi bliźnięta pod sercem. Jak już miałam w rękach jednego zorientowałam się, że jest drugie dziecię. Obaj byli tacy maleńcy. Kompletnie niedojrzałe płuca, nie mieli czym oddychać, sini, zimni, tylko serduszka tłukły się o żebra, ale powoli, nieregularnie. Od razu wiedziałam, że nie dam rady nic zrobić, żeby im pomóc żyć. Byłam z nimi do końca, udzieliłam chrztu Józefowi i Jakubowi. Tak bardzo bolała ta śmierć, bezsilność. Była nadzieja na nowe życie, a zostaliśmy bez nich, podwójnie zbolali. Rano odprowadziliśmy ich na cmentarz.

To najbardziej bolesne wspomnienie Heleny Pyz z mijającego roku. Śmierć w Ośrodku Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya nie jest czymś wyjątkowym. W tym roku umarł także Radheshyam, najbliższy współpracownik Heleny, polskiej lekarki w Indiach, ale ośrodek jest również miejscem, gdzie zdarzają się cuda.

Autor: Ilona Berezowska 

 

- Dla mnie każde z dzieci, które przeszły przez ośrodek, to mały cud – zapewnia Helena, do której dorosłe już „cuda” chętnie wracają. – Przyjeżdżają, żeby się pochwalić. Wielu już ma własne rodziny, dobre zawody, ciekawe prace. Wspominamy. Wielka radość, gdy widzi się ich szczęśliwymi. Dzielą się też smutkami. Mówią o swoich rodzicach, którzy ich tu przyprowadzali, a już odeszli.

Czasem ich imiona zacierają się w pamięci. U Heleny Pyz wsparcia szukają chorzy i najbiedniejsi z całej okolicy. Nawet 300 osób dziennie.

- Ten ośrodek nie musiałby istnieć, gdyby wszyscy trędowaci, głodni, ubodzy znaleźli w tym świecie wystarczające warunki do normalnego, nawet ubogiego życia – podkreśla polska lekarka.

Ale istnieje. I dopóki Helena będzie miała siły do pracy, istnieć będzie. Mogłaby już odejść na emeryturę, odpocząć, ale to byłoby dla niej zbyt trudne.

- Gdybym zdecydowała się wyjechać, to siedząc w Polsce przy suto zastawionym stole, na wygodnej kanapie, myślałabym bezustannie o tym, co się tu dzieje – podkreśla.

Część boskiego planu

Swoje obowiązki wykonuje sumiennie. Tak, jak nauczyli ją rodzice, którzy stawiali granice, wyznaczali zadania, mimo że jako 10-latka zachorowała na chorobę Heinego-Medina. Operacje, pobyty w szpitalu i sanatoriach były dla niej czasem patrzenia na cierpienie innych, ale też na poświęcenie lekarzy. Podjęła decyzję, że też zostanie lekarzem. Była przekonana, że o kuli będzie bliżej pacjentów.

Gdy Helena podejmie decyzję, nie ma od tego odwrotu. Skończyła studia i rozpoczęła praktykę lekarza chorób wewnętrznych. Jej ówcześni pacjenci do dzisiaj wspominają ją z sympatią. Swoją pracę traktowała jak misję, jak zadania domowe, których nie można było zrobić „po łebkach”, jak obowiązki domowe, których nie mogła sobie odpuszczać.

Wkrótce poznała swoją nową misję. Na przyjęciu usłyszała, że założyciel ośrodka dla trędowatych w Indiach, ks. Adam Wiśniewski, choruje. Bez niego losy ośrodka były przesądzone. Nie znała Indii, nie wiedziała nic o trądzie, ale jeszcze przed końcem przyjęcia podjęła decyzję, że tam pojedzie. Wyjechała dwa lata później. Na miejscu zaskoczyło ją wiele. Inna kultura, inni ludzie, nieznany wtedy język, brud, hałas. Wierzyła, że to część boskiego planu dla niej. Została.

- Oczywiście, w Indiach brakuje mi prawie wszystkiego, co kocham w Polsce, ale to nie ma znaczenia – zapewnia. – Nie tęsknię. Jak mam, to miło, jak nie mam, to też nic mi nie jest. Umiem korzystać z luksusów, umiem też zadowolić się materacem na podłodze i ciasną klitką.

W Polsce wypoczywa, ładuje akumulatory, spotyka przyjaciół, pozwala sobie na luz.

- Nie muszę się śpieszyć – mówi. – Żyję wtedy według mojego ulubionego porzekadła. Ukute zostało tu, w Indiach: „Zawsze zdążę się spóźnić”.

Niesie chorym nadzieję

W Indiach ratuje życie, pomaga, prowadzi ośrodek, odpowiada za sprawy finansowe. Jest stale zajęta. Już się przyzwyczaiła, że chociaż jest potrzebna, nie zawsze jest akceptowana. Nadal to „obca” doktor, nadal spotyka się z nielojalnością, nadal zaskakuje ją odmienny sposób myślenia spotykanych ludzi, ale robi swoje.

Polio zostawiło swoje skutki. Dzisiaj Helena porusza się już na wózku. To jednak w niczym nie przeszkadza jej w odwiedzaniu podopiecznych w czasami trudnym terenie, w podróżowaniu, zwiedzaniu i w pracy.

- Czuję się zdrowa i wystarczająco silna, żeby jeszcze popracować – zapewnia.

W pracy jest zawsze, na maile odpisuje nocami, planuje dużo do przodu, pilnuje całej administracji, a przede wszystkim niesie chorym nadzieję. Tworzy im dom.

- Wielką radością są byli wychowankowie, którzy mieszkają z nami lub w pobliżu i nadal angażują się w życie Jeevodaya – zaznacza Helena Pyz. – Oni wnoszą bardzo dużo nowych pomysłów, są ogromnie pomocni, wszak to jest nadal ich dom. To przede wszystkim ci, którzy stracili rodziców, zanim dorośli i są już tacy bardzo „nasi”.

Wśród „naszych” jest Patrycja. Do ośrodka trafiła jako 4-miesięczne niemowlę, którego mama zmarła przy porodzie.

- Była karmiona wodą z cukrem, lekko zabieloną proszkiem mlecznym – na tyle było stać jej opiekunów – wspomina Helena. – Ważyła 1850 gramów, miała skórę pokrytą wypryskami, sine i zimne, chudziusieńkie rączki i nóżki, kasłała i gorączkowała. Był strach, że nie dam rady, bo zaledwie 10 dni wcześniej, na moich rękach, zmarł wcześniak, Filipek. Jednak świadomość, że we wsi po prostu zginie z głodu i brudu, przemogła. Przez trzy miesiące była cały czas ze mną. Wypijała najpierw po 30-40 ml prawidłowej dla jej wieku mieszanki i zasypiała ze zmęczenia. Ale z tygodnia na tydzień przybywało tych nędznych gramów, wypełniała się skóra, dziecko odżyło. Dziś ma 21 lat, jest chudziutka i dość słaba, czasem choruje, ale jest radosną, samodzielną młodą damą.

W ośrodku niepełnosprawność Heleny nie ma znaczenia. Liczą się chorzy i dzieci, które zyskują tu szansę na życie. „Wielka Rodzina Jeevodaya. Jak dobrze, że jest”.

Autor: Ilona Berezowska, fot. Adam Rostkowski 

Helena Pyz - ma 71 lat. Wiele lat chodziła o kulach, a od 2012 r. porusza się na wózku. Przyczyną jest polio, na które zachorowała jako 10-latka. Rodzice nie pozwolili jej jednak na odizolowanie się od świata. Skończyła szkołę średnią, a potem studia medyczne. Zafascynowana Jasną Górą, podczas jednej z pielgrzymek zrozumiała, że Bóg zaprasza ją, aby poświęciła Mu swoje życie, składając śluby w instytucie świeckim. W 1971 r. została członkinią Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła (obecnie Instytut Prymasa Wyszyńskiego). W latach 1974-1983 pracowała w przychodni rejonowej na warszawskiej Woli, a do 1988 r. – w podwarszawskich Ząbkach. Zaangażowana w latach 80. w działania Solidarności, była przewodniczącą komisji zakładowej wolskiego ZOZ.

W 1986 r. usłyszała, że w ośrodku dla trędowatych w Indiach umiera jego założyciel i jedyny lekarz, a placówce grozi likwidacja. Potraktowała to jako wezwanie od Boga i zaczęła przygotowania do wyjazdu. Do Jeevodaya przyjechała w 1989 r. Nie znała języka, kultury, jednak do dziś jest dla mieszkańców specjalistą od wszystkiego: internistą, pediatrą, dermatologiem, chirurgiem, położnikiem. Trędowatych leczy, ale dba też o to, by poprzez pracę odzyskali godność i poczuli się potrzebni.

Przez 30 lat, razem z wykształconym przez siebie zespołem medycznym, rozpoznała i leczyła 5170 nowych przypadków trądu. Jest nie tylko lekarzem. Zarządza Ośrodkiem Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya i jego finansami, jest też doradcą, przyjacielem, wychowawcą. Utrzymuje kontakt z darczyńcami i uczestnikami programu Adopcja Serca. Działania na rzecz podopiecznych w Indiach prowadzi też Fundacja Heleny Pyz – Świt Życia. Dr Helena otrzymała liczne nagrody i wyróżnienia. Mieszkańcy Jeevodaya zwracają się do niej „Mami” (Mamo).

MATERIAŁ WIDEO
Nasi Partnerzy