Filip jest najszczęśliwszy, gdy pokonuje kolejne kilometry. Uśmiecha po każdym treningu i nie bardzo zgadza się z tym, że po bieganiu potrzebny jest odpoczynek. Na obozach sportowych wszyscy uczestnicy pilnują, by przypadkiem nie wymknął się na dodatkową przebieżkę lub nie rozegrał nocnego meczu tenisa stołowego z zawodnikiem z innej sekcji.
- Jestem zmęczony, ale jeszcze mogę pobiegać – deklaruje Filip, namawiamy przez obozowiczów, by zakończyć dzień.
W domu jest podobnie. Od dziecka uwielbiał sport. Największą karą nie było dla niego ani odebranie telefonu, ani zakaz oglądania telewizji. Przerażała go jedynie wizja utraty dostępu do ciężarków, z którymi ćwiczy nawet wtedy, gdy ma dzień na regenerację.
- Zdarza się, że pytam go, co robi w pokoju. Odpowiada, że nic, ale gdy ma wyjaśnić, dlaczego jest spocony, przyznaje, że ćwiczył – mówi Michał, tata Filipa.
Zadanie dla całej rodziny
Rodzice Filipa diagnozę poznali dopiero w dniu porodu.
- Zdążył się urodzić, zanim wbiegłem na drugie piętro szpitala. Wyszła pani, powiedziała, że syn ma zespół Downa, i poszła. Nie przeraziło mnie to. Już wcześniej miałem do czynienia z niepełnosprawnością. Pracowałem jako wolontariusz z osobami z niepełnosprawnością. Byłem nastawiony zadaniowo - mówi tata Filipa, który tamtego dnia upewniał się, że serce i płuca nowo narodzonego syna są w porządku.
Potem zaczął dzwonić do rodziny, bliskich, przyjaciół i szykować plan działania.
- W zasadzie żyliśmy normalnie, chociaż oczywiście jak każda rodzina z taką diagnozą przeszliśmy przez rehabilitację i szukanie rozwiązań. Był i masaż twarzy, i metoda Vojty i modelowanie zębów. Gimnastyka korekcyjna. Wyjazdy raz w miesiącu do Warszawy na rehabilitację i do Nadarzyna na drenowanie kanałów słuchowych – dodaje Michał
Pomiędzy wyjazdami, pracą i obowiązkami domowymi rodzice zabierali Filipa w góry. Tym wyprawom towarzyszyły obawy. Zaczynali ostrożnie. Kontrolowali jego samopoczucie na każdym etapie wycieczki.
Podobnie było z bieganiem. Najpierw były 15-minutowe spacery z psem, potem coraz dłuższe i szybsze odcinki
- Myślę, że bieganie Filipa wzięło z zamiłowania do seriali. Po prostu starał się wrócić ze spaceru na kolejny odcinek. Im dalej był od domu, tym szybciej musiał wracać, żeby zdążyć, więc część swojego stałego okrążenia pokonywał biegiem. A potem te pętle stały się jeszcze dłuższe. Godziny emisji seriali się nie zmieniły. Musiał więc biec coraz szybciej.
Do biegania namawiała go również babcia, która obawiając się tendencji do tycia u osób z zespołem Downa. Serwowała jego ulubione zupy i potrawki, mówiąc: „Chcesz jeść, to musisz się ruszać”.
-Lubiłem zupę pomidorową babci Klary – przyznaje Filip, który chętnie biegał, by na nią zasłużyć.
Sparingpartnerzy
Pierwsze starty zaliczył razem z psem. Startowali w dogtrekkingu. Gdy wydłużyły się dystanse, a pies się zestarzał, startował w biegach ulicznych i ultramaratonach górskich.
Nie zawsze może sobie wyobrazić, ile to jest 50 km i co oznacza konieczność spędzenia na trasie 5 godzin. Gdy postanowił pobiec ultramaraton w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, najpierw rozłożył trasę biegu na 3 odcinki. Każdą pokonał osobno. Potem dał sobie czas do namysłu, czy może przebiec całość bez przerwy. Nie był pewien, czy podoła, ale wreszcie stanął na starcie. Wtedy nie było już odwrotu. Gdy Filip staje na starcie biegu, wiadomo, że ma tylko jeden cel: przekroczyć linię mety. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego musi ukończyć bieg, ale prze do przodu. Gdy opada z sił, po prostu idzie, ale zejście z trasy nie wchodzi w grę.
Filip jest rozpoznawalnym członkiem społeczności biegowej i motywatorem dla innych. Wrażeniami z treningów w klubie Start Bielsko i startów w biegach masowych dzieli się na profilu „Filip na 21-szym biegu”. Jego zmagania z warunkami pogodowymi, trudną nawierzchnią, uzupełnianiem elektrolitów i płynów śledzi niemal 4 tys. followersów.
Dla Filipa to ważny kanał komunikacji.
-Wszystko można. Trzeba się starać. To pokazuję na Facebooku.
Nie ogranicza się jednak do biegania. Jest jedyną w Polsce osobą z zespołem Downa, która posiada Popularną Odznakę Turystyki Jeździeckiej. Miłością do jeździectwa zapałał podczas hipoterapii. Odpowiadało mu dosiadanie konia na oklep. Wypracował dobry dosiad, zaczął robić postępy. Hipoterapia przestała odpowiadać jego potrzebom. Jednak w stadninach nie widziano w nim jeźdźca. Właśnie dlatego postawił wyrobić odznakę pod okiem profesjonalnego instruktora jazdy. Teraz może już bez przeszkód brać udział w rajdach konnych.
-Było trudno. Musiałem zdać egzamin z budowy konia i jeździłem na nim – mówi Filip
Musi się dziać
Sport jest wielką miłością Filipa, ale nie wypełnia mu całego dnia.
- On ma ogromną potrzebę produktywnego spędzania czasu i robienia rzeczy pożytecznych, dlatego z przyjemnością pracuje w naszym sklepie, porządkując towar na zapleczu i na półkach – mówi tata Filipa.
Gdy nie może być aktywny, zamyka się w sobie. Warsztaty terapii zajęciowej w jego przypadku się nie sprawdziły. Stagnacja i spokój spowodowały, że zamknął się w sobie. Wycofał z aktywności. Przestał rozmawiać. Nadal przyjeżdżał na obozy sportowy, ale nie był sobą. Wycofany i smutny nie brał udziału w życiu towarzyskim, chociaż wcześniej i tę rekreacyjną część obozów lubił i mimo problemów z komunikacją brał czynny udział w rozmowach.
- Zabraliśmy go z warsztatów terapii zajęciowej. On lubi, gdy w jego otoczeniu dużo się dzieje. Nie jest gotowy na zwalnianie tempa - mówi tata Michał, który przyznaje, że syn swoją determinacją, chęcią stawiania sobie wyzwań i energią, motywuje go do działania.
- Idziemy pobiegać? Albo na basen? – dopytuje na zakończenie naszej rozmowy Filip, który ma przed sobą treningi do Korony Gór Polskich oraz start w półmaratonie, i nie chce tracić czasu na rozmowy.