Karate było całym jego życiem. Na macie odnosił sportowe sukcesy. Ze sportami walki wiązał swoją przyszłość. Do czarnego pasa brakowało już tylko jednego egzaminu. Niestety, już do niego nie podszedł.
Wagary
Był czerwiec 2011 r. Dzień nie sprzyjał nauce angielskiego. Z kolegą postanowili urwać się z lekcji.
- Tak, teraz, po latach, mówię już o tym wprost. Byliśmy na wagarach. Jechaliśmy motorowerem. Kolega prowadził. Zobaczyłem nauczycielkę angielskiego. To z jej lekcji uciekliśmy. Klepnąłem kolegę w ramię, szarpnął kierownicą. Przeleciałem nad tym motorem. Uderzyłem głową w ziemię i kręgosłupem w murek. Potem było wielkie zamieszanie. Następna rzecz, jaką pamiętam? Nie wiem, coś chyba kilka tygodni po operacji – wspomina Adrian Beściak.
Początkowo sądził, że na wózek usiądzie tylko na chwilę i wszystko wróci do normy.
Gdy zrozumiał, że nie wróci, całą energię skupił na oswojeniu wózka, ale z karate nie zrezygnował. Szukał sposobu, by wrócić na matę. Pomagał przy trenowaniu dzieci, zrobił uprawnienia sędziowskie, a nawet otrzymał od federacji czarny pas. To już jednak nie było to samo. W uprawianiu sportów walki najważniejsze były dla niego: radość i adrenalina. Przyszła pora, by poszukać ich gdzie indziej.
6 tys. km
Radość odnalazł w pomaganiu innym. Najpierw na obozach aktywnej rehabilitacji, na które jeździł nawet 10 razy w roku.
- To było jak narkotyk – opowiada. – Sprawiało mi taką radość, że coraz bardziej i częściej chciałem pomagać. Pomaganie stało się dla mnie tak naturalne, jak mycie zębów. Po obozach wpadłem na pomysł The Best Trip.
Pierwsza wyprawa w ramach tego projektu odbyła się 2014 r. Adrian pokonał w deszczu 500 km w osiem dni, zbierając fundusze na rehabilitację 7-latka urodzonego z wieloma wadami rozwojowymi. W następnym roku zdecydował się na dłuższy, etapowy bieg na wózku. Przejechał 600 km w 11 dni. Od tamtej pory na liczniku akcji jest już 6 tys. km. Dzięki temu udało się dokończyć dom dla Kuby, kupić wózek dla Zosi i pomóc 6-letniej Karolinie. Charytatywnym celom służy także założone w tym roku Stowarzyszenie The Best Life i organizowany wspólnie z przyjaciółmi festiwal muzyczny.
- Cokolwiek będę robił, na pewno nie zrezygnuję z działalności charytatywnej. Ja to po prostu uwielbiam – deklaruje Adrian.
Przypadkowy maraton
Źródła adrenaliny w swoim życiu szukał dłużej niż radości. Próbował swoich sił w koszykówce. Przez chwilę uprawiał kolarstwo ręczne. Po obejrzeniu w telewizji biegu Wings for Life, zaczął uprawiać bieganie na wózku. Ukończył Półmaraton Poznański. Startował w biegach na dystansie 5 i 10 km, a gdy przez przypadek przejechał dystans maratonu, nie omijał i królewskiego biegu.
- Chciałem wtedy sprawdzić, czy ja mogę przejechać półmaraton – wspomina. – Wyjechałem z domu i ruszyłem przed siebie. Byłem przeszczęśliwy, że pokonałem 20 km. Cieszyłem się, że jednak mogę to zrobić. I wtedy sobie uświadomiłem, że przecież trzeba jakoś wrócić do domu. Wracanie już nie było takie radosne. Mój jeszcze wtedy nieprzygotowany do takiego wysiłku kręgosłup dawał o sobie znać. Przez tydzień nie mogłem dojść do siebie, ale wiedziałem, że jestem w stanie zrobić maraton.
Jednak żadna z tych dyscyplin nie zdołała zastąpić karate – aż do momentu, gdy Adrian pojawił się na torze wyścigowym. Już wcześniej prowadzenie samochodu było dla niego przyjemnością i chwilą przerwy od wózka, ale dopiero gdy mówi o wyścigach, błyszczą mu oczy.
- Wsiadłem do samochodu i już po pierwszej sesji na torze miałem najlepszy czas. Poczułem się tak, jak dawniej na macie. Ten sam przypływ adrenaliny, ten sam element zaskoczenia. To jest to, co chcę robić – mówi Adrian.
Pod górkę
Opracował już długoletni plan wchodzenia w nową dyscyplinę sportu, a na razie rozpoczyna treningi do kolejnej wyprawy charytatywnej. Szczegółów jeszcze nie zdradza, ale The Best Trip 2019 będzie się różnić od poprzednich projektów.
W jego wypełnionym do ostatniej minuty planie dnia nie brakuje kryzysów. W zeszłym roku musiał odwołać pierwszą zagraniczną wyprawę etapową z powodu operacji. Zdarza się, że męczą go bóle fantomowe i kłopoty zdrowotne, ale energii dodają mu efekty działań charytatywnych.
- Te problemy to tylko taki dodatek w pakiecie z niepełnosprawnością. Tak naprawdę to uwielbiam swoje życie. Podróże, projekty, ludzie dookoła. To mi odpowiada – podsumowuje Adrian Beściak.
W 2018 r. został otrzymał wyróżnienie w 16. Konkursie „Człowiek bez barier”.
Autor: Ilona Berezowska